Noc spędzona pośród niczego. Wokół Ciebie kilka namiotów, poza tym cisza, skalne formacje zapierające dech w piersiach i długo, długo nic, aż po sam horyzont. Nad głową rozpościera się niebo pełnie gwiazd, a brak zanieczyszczeń świetlnych sprawia, że czujesz, jakbyś wszechświat miał na wyciągnięcie ręki. Kurcze! Już sama noc spędzona na pustyni to piękne doświadczenie, które z pełnym spełnieniem wpisuję na moją wsteczną bucket list. Ale skoro już jesteśmy na tej pustyni, to możemy skorzystać też z innych atrakcji...
Jak zorganizować nocleg na pustyni?
W Jordanii jedną z najpopularniejszych atrakcji, tuż obok Petry, jest pustynia Wadi Rum. Swoją wyjątkowość zawdzięcza czerwonym, skalnym formacjom, dzięki którym piasek na pustyni ma swój niepowtarzalny odcień. Nic dziwnego zatem, że Wadi Rum przyciąga do siebie masę turystów, spragnionych zapierających dech w piersiach widoków.
Zarezerwowanie noclegu na pustyni jest mniej skomplikowane, na jakie może wyglądać. Są na to 2 sposoby:
- albo bukujecie nocleg na bookingu (tak, jak my) — nam udało się zarezerwować nocleg za całe, UWAGA, 12 złotych;
- albo jest druga opcja — wchodzicie na jedną z polskich grup na Facebooku związaną z Jordanią i tam wybieracie polecających się właścicieli Campów. Ja z całego serca mogę polecić Camp u Aieda (Aied Wadi Rum Camp).
Po dojechaniu do wioski Beduinów, ktoś z Campu zawsze po Was za darmo przyjedzie i zabierze na Camp, sami się przekonaliśmy, że godzina, nawet późna, nie stanowi dla nich żadnego problemu.
Screen opłaconego noclegu na pustyni. Cena już za 2 osoby 😉 |
Protip: dogadajcie się na śniadaniu z inną parą, czy nie chciałaby połączyć sił i zapytajcie kierowcę o zniżkę za większą liczbę osób na jednej wycieczce! W końcu nawet 5 JOD to już 30 zł różnicy.
Przy pierwszym, małym kanionie, kierowca wysadził nas na jego początku i pojechał do wyjścia, gdzie czekał, aż przejdziemy całą, dość krótką i różnorodną, trasę. My w tym czasie mogliśmy na spokojnie się przejść, porobić zdjęcia i generalnie wszystko to, na co mieliśmy ochotę. Nikt nas nie popędzał i nie wywierał presji czasu. Po drodze były różne formacje skalne, wyrzeźbione przez wiatr i wodę kształty na ścianach skał, dzika roślinność panująca w tych regionach i czasem zdarzało się schodzić po kamiennych stopniach, przeciskając się przez szparki (wszystko możecie zobaczyć w odcinku na YouTube, wystarczy, że klikniecie TUTAJ).
Jednym z punktów obowiązkowych był Big Arch, czyli Wielki Łuk. Można było się na niego wspiąć po skałach, choć myślę, że osoby z lękiem wysokości mogą mieć mały problem — ten samozwańczy szlak nie ma żadnych zabezpieczeń, a czasami jest bardzo stromo. Niemniej, bardzo polecam!
Na trasie czeka na nas jeszcze Mały Łuk, a później kanion, w którym możemy obserwować pradawne rysunki wyryte w skałach. Przedstawiają one dzieci i rodziny, zwierzęta, a także stopy ludzi. Kanion jest dość wąski, więc jak zbierają się tłumy, to robi się nieco tłoczno, ale mimo wszystko fajnie zaznać cienia i chłodu bijącego od ścian zwłaszcza, jak temperatura na zewnątrz powoli się rozkręca do pustynnych stopni.
Tak, jak mówiłam, czeka na Was góra piachu. Podobno jest tam takich kilka, z których można zjeżdżać na desce snowboardowej. My weszliśmy dla widoków, które rozpościerają się na całą okolicę. Co ciekawe, piasek nie farbuje ubrań. Natomiast u podnóża góry możecie odpocząć w beduińskim namiocie, racząc się jordańską herbatą z miętą. Uwierzcie mi, mieszkałam w Turcji 3 miesiące i to właśnie tam nauczyłam się pić gorące, w gorący dzień. Organizm wtedy się nie poci, a aklimatyzuje z temperaturą na zewnątrz.
Na koniec wycieczki czekał nas pobyt w mini oazie, gdzie wypasały się wielbłądy — nie miały związanych nóg! Był tam usytuowany pałac, ale jego historii już Wam dzisiaj nie przybliżę 😜
Brak komentarzy