Obsługiwane przez usługę Blogger.

Izmir & Salda Lake

Z natury jestem perfekcjonistką, która lubi mieć wszystko uporządkowane (poza pokojem i własnym życiem, ale to już inna historia), która w kwestiach estetycznych staje na rzęsach, by wszystko ze sobą współgrało i tworzyło przyjemną dla oka całość. Stąd też zrodził się pomysł bloga. Tutaj mam takie moje małe miejsce w sieci, które mogę urządzić i przystroić wedle własnego uznania. Lubię coś tworzyć, najlepiej od nowa. Lubię również mieć wszystko posegregowane, dlatego też wyszłam z założenia, by po każdym zakończonym wyjeździe, na bieżąco pisać o miastach i/lub miejscach, które miałam okazję zobaczyć. I jak zwykle na założeniach się skończyło! Dlatego teraz na szybko, ale z całym moim zaangażowaniem piszę o Izmirze i jeziorze Salda, bo już jutro, w piątek, czeka mnie kolejny autostop!
Idąc chronologicznym ciągiem wydarzeń, pierwszym miejscem podczas naszej zeszłotygodniowej wyprawy było Jezioro Salda. Co takie wspaniałego jest w tej wodzie? Otóż jest trochę inne, od pozostałych, znajdujących się na terenie Turcji, ponieważ jest... wulkaniczne! Dzięki temu, ma wiele zdrowotnych właściwości. Woda ma wysokie stężenie wapnia i magnezu, co korzystnie wpływa na naszą cerę i skórę. Całkowicie za darmo możemy urządzić sobie dzień SPA, na świeżym powietrzu z pięknymi widokami. Korzystajmy z tego, co daje nam natura, ale przy tym nie zapominajmy o umiarze i dbaniu o nią 😊

Czym jeszcze może nas Salda zachwycić? Pewnie niewielu z Was wie... (nie ukrywam, ale sama się dowiedziałam o tym w dniu wyjazdu), ale jezioro to nosi również inną nazwę - TURECKIE MALEDIWY. Spójrzcie tylko na ten kolor wody: niemalże przezroczysta przy samym brzegu, przełamująca się w turkus, by ostatecznie wpaść w granat. W dodatku biały kolor piasku... no właściwie to wprowadzam Was w błąd. Nie jest to stricte piasek. To, co widzimy na zdjęciach i co go przypomina, to malutkie, białe kamyczki.
Myślę, że po takim czasie raczej nie powinny paść pytania "jak tam dojechałyśmy". Otóż ostatnio moim nowym kompanem podróży jest Marcela, która tak, jak ja, ceni sobie zalety autostopu. Tutaj nie było inaczej i jednogłośnie wybrałyśmy ten środek transportu, a Salda była naszym pierwszym postojem, na którym pozwoliłyśmy sobie na chwile wytchnienia, nieudaną próbę wykąpania się w jeziorze i przekąski, przed dalszą drogą (takie zmęczone łapaniem samochodów.. w końcu nie stałyśmy przy drodze dłużej, niż 3 minuty 😂).
Nie przedłużając, przyszedł czas na Izmir! Po drodze był jeszcze Efez, szybki obiad, który wcale nie był kebabem ani falafelem😂 Jedyne czego żałuje w tej podróży to fakt, że nie zobaczyłyśmy ruin antycznego miasta. Czas to jednak nieubłaganie leci, a my się nieco za długo zasiedziałyśmy nad wodą.
Zanim jeszcze dotarłyśmy do Izmiru, miałyśmy pierwszą nieprzyjemną sytuację w samochodzie. Trochę włączył nam się czarny humor i żartowałyśmy z sytuacji, w której powinnyśmy poświęcić temu szczególną uwagę, ale tak było nam łatwiej to znieść. Ale o wszystkich autostopowych przygodach w osobnym poście?

W Izmirze zatrzymałyśmy się u hosta z Couchsurfingu - cóż za wspaniała aplikacja. Duża część podróżników na pewno ją zna. Ja też ją znałam już dużo wcześniej, ale jakoś nigdy nie śpieszyło mi się z założeniem na niej konta. W tym przypadku nas uratowała, bo w ostatniej chwili przed dojechaniem na miejsce, napisałam do 3 osób i jedna z nich - Ozan, od razu się zgodził nas przenocować. Na powitanie kupił nam piwo, oprowadził po mieszkaniu, dał nam osobny pokój, dnia następnego zrobił śniadanie, wycieczkę po mieście i zwieńczył nasz pobyt przepyszną obiado-kolacją. Pewnie miałyśmy ogromne szczęście, że na niego akurat trafiłyśmy, ale... czekajcie - ja w końce jestem w czepku urodzona 😂 odwdzięczyłyśmy mu się czymś słodkim i w niedzielę ruszyłyśmy do domu, zahaczając jeszcze o windsurfing. W drodze powrotnej niestety też nam się trafiły niezłe kwiatki w samochodach, ale no.. o tym innym razem!
Od zawsze siedzi we mnie nature lover, stąd też Izmir nie urzekł mnie tak, jak tawertynowe tarasy w Pamukkale, festiwal balonów nad księżycową krainą - Kapadocją czy chociażby Side - antyczne miasto nad rozpościerającym się Morzem Śródziemnym. Izmir, jak dla mnie, był OK, ale szału na mnie nie zrobił. "Na gruzach doszczętnie spalonego miasta powstała nowoczesna metropolia." Przez pożar miasta, mieszkańcy stracili większość swoich zabytków, została m.in. Wieża Zegarowa, bazar, czy pozostałości po antycznym mieście (w śladowych ilościach).

Nasz spacer zaczął się na początku ulicy imienia pierwszego prezydenta Turcji Ataturka, ciągnącej się wzdłuż Zatoki Izmirskiej. Po drodze mijamy pomnika Ojca Turcji, tego, od którego nazwa ulicy pochodzi. Zanim wsiądziemy na prom, idziemy jeszcze na turecki czaj chwilę odpocząć. I ruszamy!
Podczas przeprawy promem udało nam się zobaczyć pelikana! Cieszyłam się jak głupia, bo natura zawsze robiła na mnie największe wrażenie😊 niestety, fotki brak 💔
Po chwili docieramy na jeden z bardziej zatłoczonych placów w mieście, na którym znajduje się słynna Wieża Zegarowa, jako jeden z nielicznych zabytków, które możemy tutaj oglądać. Dlaczego? Ponieważ  podczas wojny turecko - greckiej w 1923 roku wybuchł pożar, niszcząc całą historyczną zabudowę, jaka stała w Izmirze. Do dziś jednak nie wiadomo, kto go wzniecił, a oba narody oskarżają siebie nawzajem.

Co ciekawe, Izmir przez wieki nosił nazwę Smyrna, która po dziś dzień jest bardziej rozpoznawana, niż aktualna. Udało nam się również dotrzeć do Agory, czyli miejsca, w którym są zgromadzone wszystkie szczątki antycznego miasta, jak i kolumny z czasów cesarstwa Marka Aureliusza, który odbudował Smyrnę po wielkim trzęsieniu w 178 roku. Popatrzyłyśmy sobie na ruiny jedynie zza krat (było nadal kolorowo!😂) i poszłyśmy zwiedzać dalej - uznałam, że nie chce wydawać na to pieniędzy. Przy wejściu jednak stała rzeźba nikogo innego jak.. smyreńczyka numer jeden: Homera. Autora "Iliady" i "Odysei", który urodził się w tym mieście około VII w. p.n.e.
Mały meczet tuż przy Wieży Zegarowej
Nasz spacer zwieńczyłyśmy obiadem przy wieży widokowej, na którą można się dostać starą, potężną windą, podarowaną 100 lat temu przez żydowskiego przedsiębiorcę - Nasim'a Levi (nie wiem, jak odmienia się to imię i nazwisko🤷🏼‍♀️). Dzięki niemu mieszkańcy są zwolnieni ze wspinania się po 155 stopniach schodów, prowadzących na punkt widokowy.
Przyszedł czas na cenowe podsumowanie i wysunięcie kilku wniosków. Za wszystko, co było nam niezbędne do przeżycia, zapłaciłyśmy 75 zł. Do tego doszła kawa ze starbucksa +7 zł (wiadomo, nie musiałyśmy jej kupować) + godzina (a w rzeczywistości dwie godziny) windsurfingu za 80 zł. Za nocleg = 0 zł, to samo za transport = 0 zł. Na winda i kawkę mogłyśmy sobie pozwolić, bo w końcu to co zaoszczędziłeś, to zarobiłeś!!😂

Jeśli planujesz wyjazd do Izmiru myślę, że wystarczy Ci spokojnie jeden cały dzień. Wybierz też go jako pierwsze miejsce zwiedzania, ponieważ Pamukkale, Kapadocja, Marmaris, Fethiye, Side stawiają wysoko poprzeczkę. Mnie jakoś szczególnie nie porwał, oczekiwałam pewnie zbyt wiele, ale malownicze miasteczko Alacati, w którym wyraźnie można było dostrzec mieszankę kulturową turecko-grecką, totalnie zdobyło moje serce - a przechadzałyśmy się uliczkami raptem 20 minut!

Więcej na moim instagramie: @kiproo ❤️