Nie, żebym była miała powód do przechwałek, ale... niechlubne miano największej spóźnialskiej na świecie otrzymałam już jakieś hmm kilkanaście lat temu. Dlatego bez żadnych wyrzutów sumienia piszę ten wpis o Erasmusie, na którym to byłam ponad rok temu. A właściwie, to rok temu jeszcze leżałam na tureckiej plaży i miałam dobre, beztroskie żyćko, za czym aktualnie tęsknię.
Dziś postaram się Wam przedstawić realia, z jakimi mierzyłam się w Turcji każdego dnia, co było niezbędne do załatwienia przed wyjazdem, gdzie mieszkałam, ile mniej więcej płaciłam za wynajem lokum, jak mi się mieszkało z Turczynką - generalnie o wszystkim i o niczym.
Na początek garść informacji dotyczących przylotu do Turcji, bo jest to nieco bardziej skomplikowana sprawa, niż mogłoby się wydawać.
Co załatwić przed wyjazdem?
Paszport
Jest to dokument niezbędny, ponieważ Republika Turcji nie przynależy do Unii Europejskiej, jak również nie znajduje się w strefie Schengen. Jednak do 1 marca 2020 roku paszport nie był wystarczającym dokumentem, który uprawniał nas do przekroczenia granicy. Trzeba było ubiegać się o wizę, która studentom Erasmusa była przyznawana bez większych komplikacji. Dziś turyści podróżujący do Turcji na okres nie więcej niż 90 dni są zwolnieni z posiadania wiz, ale ich paszport musi być ważny jeszcze 60 dni dłużej, niż planowany pobyt w kraju. Więcej szczegółowych informacji znajdziecie pod tym oficjalnym linkiem gov.pl
Wiza
To też nie jest tak, że już w ogóle nie trzeba posiadać wizy. Stety niestety na Erasmusie trzeba być minimalną określoną liczbę dni, która wynosi 90 dni. Często zdarza się, że trzeba zostać dłużej, dlatego wiza jest jak najbardziej przydatna, a ponadto dla studentów Erasmusa jest darmowa i jest ważna przez pół roku od dnia jej wyrobienia. Jeśli ubiegamy się o nią indywidualnie w celach innych, niż edukacyjnych, jesteśmy obciążeni konkretną kwotą. Najlepiej udać się do Ambasady Tureckiej, która znajduje się na warszawskim Mokotowie.
Ubezpieczenie
Ubezpieczenie zdrowotne jest obowiązkowe, ponieważ bez niego nie dostaniemy grantu od uczelni. Po prostu to warunek konieczny. Od kilku lat mam darmowe ubezpieczenie EKUZ (Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego), które pozwala mi się leczyć za darmo w każdym europejskim kraju. I tu jest problem, bo Turcja nie przynależy do UE, więc jednoznacznie EKUZ jest tam nieważne. Dlatego trzeba zaopatrzyć się w inne. Zazwyczaj poleca się studentom wyrobienie ubezpieczenia w swoim banku. Ja skorzystałam ze studenckiego ubezpieczenia podróżnego ISIC. Pełni ono również funkcję międzynarodowej legitymacji studenckiej, która jest ważna przez rok i kosztuje ok 100 zł.
Do tego jest jeszcze jeden haczyk. Jeśli planujemy zostać w Turcji na dłużej niż 90 dni, ale w międzyczasie chcemy wrócić do Polski lub przekroczyć inne granice, musimy wyrobić ubezpieczenie miejscowe, które jest nam potrzebne do pobytu tymczasowego (na który składa się jeszcze opłacenie wizyty u prawnika, wizyta u notariusza itd.)
Mieszkanie
W znalezieniu mieszkania pomagała mi osoba z ESN, która była do mnie przypisana. Tą osobą był Serdest, który na miejscu załatwił wszystko za mnie. Po moim przylocie od razu zabrał mnie do właściciela mieszkania, z którym podpisałam kontrakt (który z resztą nie oddał mi depozytu i przestał mi odpisywać, ale to już inna historia🙃). Co ciekawe, by wynająć mieszkanie w Turcji, pierwszy czynsz wynosi trzykrotność tego, ile faktycznie później płacimy miesięcznie. W moim przypadku było to 700 tl depozytu + 700 tl zlecienie biura nieruchomości + 700 tl za pierwszy czynsz. 700 tl to w przybliżeniu (stan na grudzień 2020) 335 zł, gdzie 1 turecka lira to 0,48 zł. Podczas mojego pobytu było to ok. 0,80 zł. Do tego dochodziła opłata za wodę i prąd, internet, a także ze współlokatorką kupowałyśmy 30-litrowe baniaki z wodą pitną (ponieważ ta z kranu ma inną florę bakteryjną). Generalnie ze wszystkimi opłatami za mieszkanie wychodziło mi +/- 150€, a mój miesięczny grant wynosił 400€, więc całkiem sporo zostawało mi na podróże.
Bilety lotnicze
Ważny paszport, wykupione ubezpieczenie, wynajęte mieszkanie, a także zakupiony bilet lotniczy, to wszystko co jest nam potrzebne w celu uzyskania wizy.
Ja swojego biletu szukałam na 1,5 tygodnia przed wylotem, a i tak udało mi się znaleźć w bardzo dobrej cenie i to z bagażem rejestrowanym! W czasie sezonu, czyli jakoś do późnej jesieni, na trasie Polska - Turcja kursują loty bezpośrednie (Corendon). Ja za swój bilet zapłaciłam 400 zł, w którego skład wchodził również bagaż rejestrowany 20 kg, walizka podręczna 10 kg oraz torebka. W drodze powrotnej w grudniu miałam lot z przesiadką w Bukareszcie (13 h przesiadki), za który również zapłaciłam 400 zł - to był najlepszy łup na Black Friday! Jeśli jesteście zainteresowani wpisem o stolicy Rumunii, zobaczcie tu: 22 najlepsze ciekawostki o Bukareszcie i Rumunii.
Karta SIM
Będąc na miejscu warto zaopatrzyć się w nową (tymczasową), turecką kartę SIM do telefonu. Dzięki niej nie narazimy się na dodatkowe koszty związane z internetem. Do 120 dni pobytu nie jest to konieczne, ale po przekroczeniu tego czasu trzeba płacić podatek od telefonu w wysokości 1800 tl. Kupno nowej karty to koszt 150 tl. My z dziewczynami wybrałyśmy dość popularną sieć Vodafone, ale wiem, że istnieją inne, które czasem mają lepsze oferty.
Szybki protip: jeśli będziecie doładowywać abonament na karcie SIM, wybierzcie się do pobliskiego punktu z kimś z ESN, ponieważ są dużo lepsze oferty dla osób posiadających turecką kartę płatniczą, a tym samym można sporo zaoszczędzić.
Dlaczego wyjechałam na Erasmusa?
Od kilku lat taki wyjazd za mną chodził, ale bardzo długo się przed nim powstrzymywałam. Powód był jeden - bariera językowa. W międzyczasie na początku studiów byłam też w związku, który przez pierwszy rok był na odległość (Polska - USA) i powiedziałam sobie, że nie piszę się na kolejną taką rozłąkę. Następnie życie trochę się pozmieniało, a moje zdolności lingwistyczne niestety pozostały bez zmian. Zaczęłam w końcu więcej podróżować i otwierać się na ludzi (tu też wspomnę, że jestem introwertyczką, co utrudnia mi kontakt z nowymi osobami). Na pierwszym roku magisterki koleżanka z grupy zaproponowała wspólny wyjazd i coś się we mnie wtedy zmieniło. Zapragnęłam wyjechać i rzuciłam w niepamięć wszystkie dotychczasowe zmartwienia. Wizja 30 stopni w listopadzie, szumiącego morza i zupełnie innej kultury pobudziła wszystkie moje zmysły i od czasu aplikacji (luty 2019) nie myślałam o niczym innym. Jeszcze przed wyjazdem zdążyłam się zakochać, co absolutnie sobie zabroniłam robić, a wyjazd przez to stał się trudniejszy niż podejrzewałam. W lipcu 2019 odbyłam podróż życia, która całkowicie zmieniła moje umiejętności językowe. Był to samotny, dwutygodniowy autostop po Norwegii, gdzie cholerka MUSIAŁAM mówić po angielsku. Dostałam wtedy ogromnego kopa motywacyjnego, bo ostatecznie do Turcji poleciałam bez wcześniej wspomnianej koleżanki.
Więcej o samotnym autostopie przeczytasz tutaj: Samej w podróż autostopem.
W którym mieście studiowałam?
Nie będę ukrywać, że ten wyjazd był niemalże wygraną na loterii. Przez trzy miesiące mieszkałam w cudownym mieście, które z pewnością znacie, bo to dość popularny resort wypoczynkowy nad Morzem Śródziemnym. Otóż mieszkałam w Antalyi, w której nawet niepogoda nie stanowiła problemu (raz w największą burzę, jaką w życiu widziałam, wyruszyłyśmy z Marcelą w autostopa)! Nie mogę narzekać, bo gdy w Polsce znajomi chodzili we wrześniu w czapkach, ja ledwo mogłam wytrzymać na plaży, a woda w morzu miała przyjemne +20 stopni. Nawet jeśli miasto samo w sobie nie miało wiele do zaoferowania to wyobraźcie sobie, że po weekendowej podróży do Kapadocji, w której o 5 rano termometr wskazywał temperaturę bliską zera, po powrocie do Antalyi znów miałam ok. 30 stopni. W dodatku spod apartamentu miałam z dziewczynami 2 wylotówki, na których co weekend łapałyśmy auta w co rusz to nowy kierunek.
Zobacz więcej o podróżowaniu autostopem po Turcji: Blondynki autostopem przez Turcję. Czy to bezpieczne?
Mieszkanie z Turczynką.
Powiem szczerze, że zanim przyleciałam do Turcji, nieco ekscytowała mnie wizja mieszkania z dziewczyną, która została wychowana w zupełnie odmiennej kulturze. Otóż jestem jedną z tych osób, które już w dzieciństwie miały styczność z kulturą islamską, ponieważ w rodzinie mam braci, siostry i wujka, którzy pochodzą z Libii. Nie oznacza to jednak, że dzięki temu wiedziałam, jak powinnam, a jak nie powinnam się zachowywać, na co zwracać uwagę itp. W Turcji zaskoczyło mnie dosłownie wszystko. Był to niesamowity styk kultur i po dziś dzień jestem sobie wdzięczna, że nie stchórzyłam i zdecydowałam się na ten wyjazd (a było blisko...). Mieszkanie z Turczynką było swego rodzaju wyzwaniem, bo nie mówiła NIC po angielsku. Nie, żebym sama potrafiła, ale układałam porządne proste zdania! Czasem dochodziło między nami do starć, w których nie potrafiłyśmy sobie wytłumaczyć o co nam chodzi. Mieszkanie z nią nie było złe, bo to dobra i uprzejma dziewczyna, ale czasem przez barierę językową ciężko było odczytać mi jej intencje. W każdym razie zawsze pytała, czy jestem głodna, gdy gotowała, z czasem nauczyła się kilku zwrotów po angielsku, co było bardzo miłe, ale rzadko kiedy kontynuowałyśmy rozmowę😀
Uczelnia
Uczelnia, do której chodziłam, to Akdeniz University, co dosłownie oznacza uczelnia nadmorska (deniz = morze). Kampus uczelni to praktycznie osobne miasteczko, które bez problemu mogłoby się rządzić własnymi prawami miejskimi. Po terenie uczelni jeżdżą taksówki, a także 3 linie autobusów. Na szczęście do mojej, sportowej części uczelni mogłam bez problemu dostać się 20-minutowym spacerkiem z mojego mieszkania. By wejść na teren kampusu niezbędna była karta wejściowa, dzięki której przechodziło się przez kołowrotki. Cały uniwersytet posiadał masę różnorodnych wydziałów - od nauk biologicznych, przez prawo, architekturę, po sport i inne. Jako jedyna z Polski byłam na wychowaniu fizycznym, reszta towarzystwa studiowała turystykę, ale na szczęście były to połączone wydziały. Ponadto na terenie był również meczet. Największym odkryciem była jednak stołówka, na której za 3 tl można było zjeść obiad (3 tl = 1,5 zł ZA OBIAD Z DESEREM!!!). Z samej uczelni na plażę mogłyśmy się dostać prawie godzinnym spacerem, albo kilkunastominutowym przejazdem autobusem. Właściwie tak spędzałyśmy większość naszego wolnego czasu, gdy nie podróżowałyśmy i nie byłyśmy na zajęciach - czyli na plaży.
Czy warto?
Na koniec zostawiłam wisienkę na torcie, którym jest główne pytanie - czy warto było szaleć tak? Nawet nie wiecie jak bardzo warto było! Mimo, że jestem w trakcie powtarzania semestru niestety przez ten wyjazd, to nie żałuję ani chwili spędzonej w Turcji. Jeszcze kilka miesięcy temu miałam inne zdanie, ale z czasem człowiek dojrzewa do właściwych decyzji, właściwych osądów czy oceny sytuacji. Tak, było warto do tego stopnia, że zrobiłabym to jeszcze raz i ponownie powtórzyła semestr (a tym samym nie obroniła mgr, ale who cares)! Jeśli mogłabym Ci poradzić, to powiem tyle, byś skorzystał/a z jak największej liczby wyjazdów. Zobaczę, czy mogłabym wyjechać z psem w przyszłym roku, bo jeśli nie byłoby problemu z wynajmem mieszkania, to chętnie wyjdę z kolejnej strefy komfortu.
PS Wkrótce będzie więcej wpisów dotyczących Turcji. Ostatnio w końcu mam do tego wenę!
Jakoś zawsze wzbraniałam się przed wyjazdem do Turcji, z niewiadomych do końca powodów, ale z tego co widzę, zdecydowanie warto:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTeż nigdy nie brałam tego kierunku pod uwagę, dopóki koleżanka nie zaproponowała i sama nie wybrała Turcji, jako pierwszego wyboru. Jestem jej za to niesamowicie wdzięczna, bo kraj ten okazał się strzałem w dziesiątkę :)
Usuń