Obsługiwane przez usługę Blogger.

Brufjellhålene i spanie na plaży

Są takie miejsca w Norwegii, które każdy zna, a w nich nie był. Są też i takie, o których nawet rodowici Norwegowie nie słyszeli. Takim miejscem właśnie jest Brufjellhålene, czyli wydrążona przez morskie fale dziura w skale, kształtem przypominająca łezkę. Miejsce to znajduje się w wiosce Ana-Sira i prowadzi do niego wymagający szlak, tym razem nie z górskimi widokami, jak to było w przypadku Trolltungi czy Preikestolen, a całkiem morskimi klimatami! No dobra, podróż odbyłam w lipcu i pisząc ten tekst... aż się łezka z tęsknoty w oku kręci :')

To jak to w końcu jest z tym miejscem? Niektórzy twierdzą, że jest bardzo turystyczne, a niektórzy (w tym ja, na przekór, jak zawsze), że całkowicie odwrotnie. Otóż podczas mojej autostopowej podróży jechałam w wielu samochodach i rozmawiałam z wieloma Norwegami. Głównie co robię w życiu, dlaczego zdecydowałam się na autostopa po Norwegii, co mi się tu podoba i.. co już zobaczyłam, a co chciałabym jeszcze odkryć? Zawsze, gdy padała nazwa "Brufjellhålene" czy "Ana-Sira" wszyscy przecząco kręcili głową, nie wiedząc kompletnie o co mi chodzi. Myślałam "okej, może wymawiam coś nie tak, pokażę zdjęcie z google" - nadal nic. Ostatniego stopa do Ana-Siry złapałam już dość późno, bo około 19. Dwóch młodych chłopaków kręciło się po okolicy bez celu i zaciekawieni moim kartonem z nazwa miejscowości zawrócili i zaproponowali podwózkę. Okazało się, że jeden z nich mieszka w tych okolicach i bez problemu mnie podrzucą. Skorzystałam, a obiecałam sobie "NIE WSIADAĆ DO SAMOCHODU W KTÓRYM JEST DWÓCH FACETÓW!"... No nie wyszło. Na szczęście szczęśliwie dotarłam na miejsce ze wskazówkami, żeby dziś już nie wyruszać na szlak. Oczywiście nie posłuchałam, bo jestem nieznośnie uparta i nierozsądna.
Nie mogło obejść się bez przygód i tym razem. Któż by podejrzewał, że po szczęśliwym dotarciu do miejsca docelowego, jeszcze cokolwiek może się wydarzyć? Mogło i się wydarzyło... i to nie jedno. Ostrzeżona przez tubylców, by już dziś nigdzie nie wyruszać i po prostu grzecznie rozstawić sobie namiot, stwierdziłam "a tam, głupoty, wieczór jeszcze młody, a ciemno robi się dopiero o 23!" Racji nie miałam. Za to wrażeń już co nie miara. Razem z całym moim przybytkiem wyruszyłam na szlak, niełatwy, a ja nie jedno w plecaku miałam. Idąc wgłąb szlaku, zgubiłam oznaczenia! Brnęłam w zaparte dalej, co nie przyniosło najlepszego skutku. Zgubiłam się. Wybrałam cięższą stronę wzniesienia, góry, jakkolwiek to nazwać, kilka razy zdarzyło mi się potknąć, przewrócić, spaść z kamieni. Ale falę rozgoryczenia i płaczu wywołał we mnie widok drogi, którą musiałam pokonać, żeby wrócić. Strome zejścia, a pode mną urwisko wprost na Morze Północne. Płakałam jak dziecko. Zebrałam baty od życia, wzięłam się w garść, zacisnęłam zęby i wróciłam na tę jakże cudowną już wtedy plażę, którą z samego początku mijałam. Jak pięknie mnie wołała zapraszając na nocleg!
No ale moi drodzy, przecież nie będzie tak, że postawie namiot i oddam się w błogi sen. Przygód ciąg dalszy! Rozstawiając mój tymczasowy dom słyszałam w oddali ciche pobrzękiwanie dzwoneczków. Tak, to były kozy. A z czego słyną kozy? Z jedzenia i niszczenia wszystkiego, co spotkają na swojej drodze... Im bliżej podchodziły i im więcej ich przybywało, mój stres tylko się nasilał. Tak bardzo nie chciałam, żeby podeszły pod namiot... Na szczęście po 40 minutach obserwacji postanowiły się wycofać, co wcale nie oznacza, że moje zdenerwowanie minęło.
Wieczór vs. Dzień
Gdy już dokonałam wszelkich starań, by mój "dom" stał całkiem stabilnie, by mieć miękkie i wygodne łoże do spania, po wszystkich czynnościach pielęgnacyjnych (właściwie to po umyciu zębów) i z nadzieją, że w końcu przyszedł czas na odpoczynek, mój mózg zaczął wyszukiwać sobie kolejnych zagrożeń... Gdy już się ściemniło i gdy byłam bliska zapadnięcia w sen, ukojona dźwiękiem morskich fal... no właśnie zaraz... miało nie być fal, a było je słychać bardzo wyraźnie. Zaraz telefon do chłopaka, czy i jak duże są tutaj przypływy w nocy? Ilu metrów wgłąb lądu sięgają? Uciekać czy zaryzykować i zostać? Po raz kolejny DZIĘKI BOGU nic się nie wydarzyło, a po takiej ilości przygód i stresu mogłam się w końcu wyspać, by następnego dnia zobaczyć wymarzone Brufjellhålene.
Nigdzie mi się nie śpieszyło, więc pozwoliłam sobie na pobudkę przez promienie słońca i leżałam w namiocie aż do momentu, w którym było mi za gorąco i nie dało się już dłużej lenić. Spakowałam się w mały plecak, w który zabrałam najpotrzebniejsze przybory i wszystkie najcenniejsze rzeczy, a resztę zostawiłam w namiocie licząc na dobre wychowanie przyjezdnych, że uszanują moją prywatność i nie będą zaglądać do środka.

Trasa na Brufjellhålene nie należy ani do najtrudniejszych, ani do najłatwiejszych. Ostatnie zejście po skałach trzymając się metalowych łańcuchów nie jest dobre dla osób z lękiem wysokości, dzieci (bez dobrego zabezpieczenia), nie wspominając już o zwierzętach. 
Zdjęcia na pewno nie oddają poziomu trudności szlaku, tak samo jak i piękna tego miejsca. Będąc w Norwegii i obierając sobie za cel jej południową część, nie może zabraknąć na liście miejsc do odwiedzenia Brufjellhålene. Naprawdę. Dajcie sobie ten jeden dzień na podróż do łezki w skale. Jest to coś zupełnie odmiennego, niż reszta miejsc, do których zmierzają tabuny turystów, a podróż naprawdę warta świeczki.

Koniec mojego biadolenia, jak to pod górkę nie miałam. Zobaczcie resztę zdjęć🇳🇴

PS Nigdy nie sądziłam, że ktokolwiek mógłby się zainspirować którąś z moich podróży lub jej częścią i był to mój pierwszy raz, gdy znajomy odwiedził prawie wszystkie miejsca włącznie z przepięknym Brufjellhålene, wraz ze spaniem na tej samej plaży!
Jeśli kiedykolwiek "poczęstowałeś" się którąś z moich wskazówek, kierunków wyjazdu lub zainspirowałeś zdjęciem - proszę, daj mi znać!😍

1 komentarz

  1. Nieźle miałaś przygód. Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło!

    OdpowiedzUsuń