Obsługiwane przez usługę Blogger.

Praga. Autostop w czasach covid.

Do Pragi pojechałam tuż po powrocie z Mediolanu i wróciłam z niej na dzień przed wyjazdem do Holandii. Jak dotąd nigdy nie autostopowałam po Polsce (poza kilku kilometrowymi odcinkami w pobliżu domu), czy bliskich sąsiadach naszego kraju. W dodatku tym razem było nieco inaczej. Nie było normalnie. Było inaczej, ale i wyjątkowo. A wszystko to przez koronawirusa. No i też dlatego, bo zabrałam moją siostrę na pierwszy taki jej wypad w życiu... ale głównie to przez koronawirusa😂

Wyjazd miał miejsce w dniach 14-16.08.2020 r., a początek podróży znajdował się w Warszawie, na przystanku autobusowym tuż przy wyjeździe na trasę (okolice Ursynowa/Piaseczna). Przyznam szczerze, że to był jeden z trudniejszych autostopów i osobiście na miejscu mojej siostry nigdy więcej nie wybrałabym się już w taką podróż. Ale nie ma tego złego, bo po pierwszych 40 minutach stania w końcu znalazł się chętny by podrzucić nas na jedną z zatoczek na autostradzie kilka kilometrów przed Radomiem. Następnie zabrał nas przemiły pan i wysadził przed Wrocławiem, gdzie również złapanie auta graniczyło z cudem, ale udało się! Tym razem naszym zadaniem było opiekować się z tyłu dwoma małymi pieskami😀Dziewczyny, które nas zabrały, podrzuciły nas do samiutkiej Szklarskiej Poręby, w której niesamowitym szczęściem ominęłyśmy ogromną burzę. Była chwila odpoczynku, szybkiej przekąski i nawet znalazł się czas na zrobienie kilku pamiątkowych zdjęć. Tym razem również było zbyt kolorowo, a my łapałyśmy podwózkę już dobrą godzinę. Zmieniłyśmy miejsce i teraz łapałyśmy auto na bezpośredniej drodze do czeskiego Harrachova. Ponownie w momencie wejścia do auta uniknęłyśmy OGROMNEGO załamania pogody. Ale spokojnie, prawdziwy cyrk, który w dodatku musiałyśmy same rozłożyć, rozpoczął się w Czechach🙃
Najpierw zatrzymał się młody chłopak, prawdopodobnie w furze swojego ojca i zaproponował, że podwiezie nas, jeśli mu zapłacimy. Trochę się to gryzło z moją ideą podróżowania autostopem, nie byłyśmy jeszcze zdesperowane, więc szybko podziękowałyśmy. Szukając miejsca, gdzie by tu złapać auto, na pomoc ruszyły nam dwie, na oko 8-letnie, dziewczynki myśląc, że potrzebujemy pomocy. Nawet nie wiecie, w jak uroczy sposób jedna z nich próbowała się z nami dogadać po polsku :)

Prędko jednak zmieniłyśmy obszar poszukiwań kierowcy, który by nas zabrał i tak trafiłyśmy na przemiłego starszego pana, który całkiem nieźle nawijał do nas po polsku. Ale wiecie, nie mogło być zbyt pięknie, bo nie byłoby prawdziwie. Gość nas perfidnie wykorzystał do stawiania jego własnego cyrku :) żeby "zarobić" czy tam zasłużyć na podwózkę, musiałyśmy rozstawić mu karuzelę (miej w opiece Boże dzieci, które hulają na tej konstrukcji). Nie dość, że zajęło nam to około 3 godzin wyjętych z podróży, to do Pragi dojechałyśmy dopiero około północy. No dobra, przygodę miałyśmy, co prawda do cv tego nie wpiszę, ale co by nie było - ahoj przygodo. Jednak miny szybko nam zrzedły, gdy wylądowałyśmy na ciemnych obrzeżach Pragi.
Pan Julius podrzucił nas gdzieś w okolice ostatniej stacji metra, którego linii dziś nie pamiętam. Na miejscu trochę się przeraziłyśmy. Nawet nie trochę, co bardzo! Szukając toalety musiałyśmy przejść dwa razy obok grupki bezdomnych, którzy ćpali na naszych oczach, a gdyby tego było mało, to rozbijali szklane butelki o ściany peronu. Niestety, nawet ochroniarz, stojący nieopodal, nie zareagował - duży minus, jeśli chodzi o bezpieczeństwo.
Później szukając miejscówki na nocleg byłyśmy już mocno wystraszone i co chwilę sprawdzałyśmy, czy nikt przypadkiem nas nie śledzi. W końcu przeszłyśmy ok. 3 km na piechotę, by dojść do strzeżonego campingu tuż nad Wełtawą, czyli rzeką, którą przepływa przez miasto. Z tego co sprawdzałam, miejsce to było poświęcone camperom, a w dodatku nieźle płatne. Tego wieczora byłyśmy Januszami podróży i weszłyśmy na posiadłość niezauważone o 1 w nocy, a wyszłyśmy po 7 rano i również nikt nie zwrócił na nas uwagi = nic nie zapłaciłyśmy - ahoj przygodo vol. 2!
Jak wiele osób słyszało, Most Karola jest jednym z najbardziej obleganych miejsc w Pradze. My jednak wykorzystałyśmy poranną porę na dojazd do mostu i przejście po nim w celu szukania kawiarni na śniadanie po drugiej stronie rzeki. O godzinie 8 rano ten spacer był naprawdę przyjemny, czego niestety nie mogę powiedzieć o naszym drugim razie w okolicach godziny 14.
Nie miałyśmy jednak zbyt wiele czasu na rozkoszowanie się przepiękną, praską Starówką, a szkoda. Bo tak, jak obrzeża miasta wywołały w nas mieszane uczucia i myśli, by zawijać namiot i uciekać z powrotem do Polski, to jednak centrum miasto odczarowało zły, pierwszy urok. Przez brak czasu skupiłyśmy się głównie na ścisłym centrum Rynku Staromiejskiego, omijając niestety kilka innych, ciekawych pozycji miasta.

Weszłyśmy na wieżę Starego Ratusza, by obejrzeć przepiękną panoramę starych kamienic, a następnie zobaczyłyśmy muzeum wewnątrz. Połaziłyśmy pięknymi uliczkami obserwując co rusz to piękniejszą kamienicę. Na "deser", czyli zasłużone piwko, że dojechałyśmy do punktu docelowego, poszłyśmy do pubu chyba z najlepszym widokiem na miasto! Pewnie spytacie co to za miejsce i słusznie, bo jest warte uwagi. To "Terasa u Prince". Szybko zapisujcie sobie to miejsce i koniecznie pójdźcie tam na drinka z genialnym widokiem.

Terasa u Prince
Poniżej kilka zdjęć z tarasu w pubie, w którym pozwoliłyśmy sobie na chwilę relaksu przed powrotem!
Na co warto zwrócić jeszcze uwagę będąc na Rynku Staromiejskim, to niewątpliwie Praski zegar astronomiczny. Miejska legenda głosi, że twórcą zegara był Hanus z Ruze, który po wykonanej pracy został oślepiony przez Radę Miasta. Powód był trywialny, ponieważ radni nie chcieli, by mistrz w przyszłości mógł wykonać komuś innemu podobne dzieło! Hanus w zemście postanowił... unieruchomić zegar, którego przez kolejne wieki nie potrafiono naprawić. Legend zaś jest wiele, ale historycy twierdzą, że zegar pochodzi z 1410 roku, a stworzył go Mikulas z Kadane, a Hanus dopiero ponad sto lat później go udoskonalał.

Nie mniej jest to kolejna z głównych atrakcji nie tylko Rynku Staromiejskiego, ale i całej Pragi.

Praski zegar astronomiczny

Jak już jesteście pod zegarem to uważam, że naprawdę warto przejść się na wieżę Starego Ratusza. Bilety nie są drogie, a widok naprawdę super.

Wieża Starego Ratusza

Jeszcze szybkie zdjęcie upamiętniające nasz dojazd do Pragi autostopem i czas na powrót. Planowałyśmy wracać przez Ostravę do Częstochowy, bo to właśnie Jasna Góra była naszym priorytetem wyjazdu. Jednak na autostopie się nie wybrzydza i łapie się co się da. Znów wylądowałyśmy w Szklarskiej Porębie, ale znalazł się chłopak, który podrzucił nas prosto do Jeleniej Góry. Tam rozbiłyśmy "obóz" i rano już stałyśmy z wystawionym kciukiem łapiąc auto na Częstochowę!
Szczęśliwie po wielu powikłanych sytuacjach dojechałyśmy do Częstochowy późnym popołudniem, poszłyśmy na Jasną Górę. Jak co roku, już od 15 lat chodzę na piesze pielgrzymki właśnie do Częstochowy (z Warszawy). W tym roku przez sytuację z covid-em nie było możliwe, żebyśmy wyszli z Warszawy w normalnym stanie rzeczy. My zrobiłyśmy sobie swoją własną formę pielgrzymki, co okazało się być ciekawym rozwiązaniem.
1. Czy było łatwo złapać stopa?
Nie wiem, czy to brak szczęścia czy faktycznie tak słabo funkcjonuje autostop w Polsce, ale my miałyśmy spory problem, a dojazd zajął nam 2x więcej czasu, niż zakładałyśmy.

2. Czy czułyśmy się bezpiecznie autostopujac po Polsce?
Nie miałyśmy żadnych nieprzyjemnych sytuacji w Polsce, więc tak, czułyśmy się bezpieczne.

3. Nocowanie w Polsce na dziko - jak to wygląda?
My spędziłyśmy w Polsce jedynie jedną noc na dziko, co też cieżko nazwać to spanie "na dziko". Rozbiłyśmy namiot późnym wieczorem na tyłach stacji benzynowej w Jeleniej Górze. Przed sobą miałyśmy mało uczęszczaną uliczkę. Namiot zwinęłyśmy jakoś około 7 rano. Nie miałyśmy z tego tytułu żadnych nieprzyjemności, ale stres trochę był - w końcu sobota wieczorem, młodzi pijani wracają z imprez i nie wiadomo co komu wpadnie do głowy.

4. Przejazd przez granicę - jakieś problemy, komplikacje?
Przejście graniczne polsko-czeskie przez Szklarską Porębę do Harrachowa juz znam i z poprzednich wypadów pamiętam, że raczej rzadko zatrzymują auta. I tym razem trafił się nam spokojny przejazd w obie strony.

5. Maseczki w autach?
Nikt nie miał od nas takich oczekiwań, ale w razie co miałyśmy je na wierzchu, żeby potencjalny kierowca wiedział, że w razie co możemy je założyć i żeby śmiało mógł nas zabrać :)

6. Jak dogadywałyście się z Czechami?
Polski i czeski to podobne języki. Z początku sama się obawiałam, czy damy radę się porozumieć. Jadąc do Pragi rozmawiałyśmy po polsku tłumacząc pojedyncze czeskie słówka, za to wracając rozmawiałyśmy z niektórymi po angielsku, a z innymi polsko/czesko :D

Przepis na herbatę jesieniary.

Jak wiadomo, raczej więcej znajdziemy przeciwników, niż zwolenników jesieni - no chyba, że mowa o złotej polskiej, to jakoś tak więcej osób ją wtedy lubi. Nie każdy musi i to jest w tym wszystkim ok, ale można ten jesienny, dla niektórych wręcz depresyjny, czas umilić na wiele sposobów. Zanim jeszcze podzielę się z Wami listą moich ulubionych czynności, które co roku w każdą jesień uskuteczniam, to najpierw zdradzę taki mój mały przepis na przepyszną, wprowadzającą nas w cudowny klimat, herbatę. 

Każdy ma swoje guilty pleasure i taką moją przyjemnością jest przyrządzanie i rozkoszowanie się smakiem mojej ulubionej jesienno-zimowej herbaty, którą mogę śmiało nazwać herbatą jesieniary

Z góry zaznaczam, że dietetykiem nie jestem, na studiach trochę takiej wiedzy liznęłam, ale nie zagłębiam się raczej w to, czy jedne składniki z innymi powinniśmy łączyć, czy nie. Jedynie staram się przestrzegać zasady, by nie dodawać cytryny do herbaty jeszcze gdy torebka z fusami się parzy (nie wiem, czy to wciąż mit, czy już fakt). Okej, formalności mamy za sobą, to teraz zaczynajmy!

Coś, co powinieneś o mnie wiedzieć, to fakt, że nie jadam owoców, ani jego pochodnych. Ja ich po prostu nie lubię już od najmłodszych lat, a najśmielsze próby moich rodziców w przekonaniu mnie do tych wytworów natury kończyły się fiaskiem. Dziś akceptuję jedynie dwa z nich, ale to może na inną rozmowę. Wyjątkiem także jest cytryna, bez której nie wyobrażam sobie jesienno-zimowej herbaty. Ale jak już mam cytrynę, to jej nieodłącznym partnerem w zbrodni są goździki! Kolejną bez wątpienia aromatyczną przyprawą jest laska cynamonu, którą chętnie dorzucam do kompletu składników. Natomiast moim najnowszym odkryciem są plastry imbiru. Daje fenomenalny posmak, a i niesie ze sobą właściwości zdrowotno - odpornościowe. Dziś już mi zabrakło ostatniego składnika, a są nim suszone owoce kardamonu. Na koniec w zależności od rozmiaru kubka dodaję łyżkę (lub dwie) miodu wielokwiatowego

Osoby, które lubią kombinacje owocowe, mogą sprobować dodać jeszcze soku malinowego i/lub plaster pomarańczy.
Składniki:
  • czarna herbata
  • jeden lub dwa plastry cytryny
  • goździki
  • laska cynamonu
  • kilka plastrów imbiru
  • suszone owoce kardamonu
  • jedna lub dwie łyżeczki miodu
  • opcjonalnie łyżeczka cukru (bomba kcal)
  • opcjonalnie można dodać soku malinowego i plaster pomarańczy

Podzielcie się swoimi spostrzeżeniami po zrobieniu herbaty! Myślę, że się w niej zakochacie, ale chętnie pozna, Wasze zdanie❤️